środa, 6 lutego 2019

Ponury dzień

Dziś szefowa mnie opierdoliła za to, że nie przyszłam wczoraj do pracy. Wczoraj obudziłam się o 9 rano, ponieważ w nocy próbowaliśmy się zbliżyć z mężem ale po raz kolejny nam nie wyszło...
Wczoraj o 9 napisałam do szefowej  że dopiero się obudziłam i że w takiej sytuacji proszę o urlop na żądanie. Nic mi nie odpisała, ona zwykle nie odpisuje. I jak dziś przyszłam to mnie mocno opierdoliła, że urlop na żądanie można do godziny 8 zgłaszać i za takie coś mogłaby mnie zwolnić z pracy za nie pojawienie się w pracy... Opierdoliła mnie też za liczne spóźnianie się, wiem należało mi się, muszę wcześniej wstawać do pracy...
A potem zleciła mi w huj roboty ale to już pod koniec pracy, więc jutro dokończę, ale tyle roboty to ja nigdy jeszcze nie miałam w pracy. Uznałam, że to w ramach kary za to, że nie przyszłam wczoraj. Ale mówiła też, że tym sposobem mam się wdrażać bo niedługo pewnie dostanę swój oddział bo na razie jestem jakby od wszystkiego, raz pomagam tej osobie, raz innej, raz zastępuję kogoś bo danej osoby nie ma a dodatkowo wpisuję kadry do exela. Dziś jeszcze zastepowalam jedną osobę która miała straszny sajgon w oddziale i ja muszę to wszystko jak należy uporządkować....
Ciężki dzień w dodatku poczułam się samotna w pracy. Większość ludzi mnie w pracy lubi co uważam za mój osobisty sukces, są osoby które bez problemu mi w czymś pomogą jak np nie mogę jakiegoś dokumentu znaleźć , ale nie mam takiej jednej bliskiej osoby, z którą mogłabym pogadać w razie psychicznego kryzysu... Jest jedną dziewczyna która też choruje na depresję, może udałoby mi się zbliżyć do niej i spróbować zaprzyjaźnić. Jest jeszcze K. z którym spędzam przerwy, ale nie udaje mi się tak dobrze z nim rozmawiać, zresztą się z niego nabijają, boję się że jak za bardzo się z nim będę zadawać to będą też po mnie jeździć...

niedziela, 3 lutego 2019

Stany

Czasami mam tak, że nie jestem w stanie głupich leków wziąć, choć wiem że wtedy wstanę być może na nogi tego dnia jak je wezmę. Tak więc leżę w łóżku i czekam aż Michał wróci i da mi leki.

Zwykle bez większego problemu wstaję, a czasami mam jak teraz.
Czuję bezsens wszystkiego, wielką niemoc, brak siły zmęczenie pracą, dziećmi, codziennością, porażką, że jestem beznadziejna....

Teraz czekam, zaraz przyjdzie mąż, wróci z kościoła i pomoże mi stanąć na nogi. Cokolwiek nie zrobię on jest ze mną, jest moim opiekunem, jest moim Aniołem Stróżem...

Ja też się nim opiekuję, gdy on ma swoje stany, wspieram go, zachęcam do działania by np zrobił szkołę czy pracował....

Żyjemy dla siebie nawzajem i dla naszych dzieci. Bez męża i dzieci nie miałabym celu w życiu, nie miałabym po co żyć.... On ma pewnie podobnie...