wtorek, 31 grudnia 2019

Pożegnanie roku

W tym roku wiele się stało niedobrego, więcej niedobrego niż dobrego. Dlatego nie chcę rozpisywać się na temat 2019 roku.
Wczoraj 30.12 wyszłam z oddziału i w nowym roku zamierzam szukać pracy. Póki co takie plany.

niedziela, 22 grudnia 2019

Szlachetna Paczka

W tym roku udalo nam sie zakwalifikowac do szlachetnej paczki. Wybrala nas pewna szkola I dali nam bardzo duzo rzeczy. Dostalismy przede wszystkim mnostwo jedzenia typu makaron ryz konserwy, dzieci dostaly mnostwo artykulow szkolnych, gier I ksiazek no i dostalismy dwa lozka! Jestesmy bardzo zadowoleni z lozek, oby na lata nam posluzyly. Wczoraj I przedwczoraj dostalismy takze paczki nie wiadomo od kogo. Pierwsza byla dana przez kuriera, druga z fundacji ekipy Swietego Mikolaja. Ktos nas musial zglosic, tylko kto... No I Pierwsza nie wiadomo od kogo,  byl tam wyszczegolniony napis z nr telefonu do mnie I do Michala, z tym, ze byl tam stary nr do Michala. Szlachetna Paczka nie miala w ogole nr do Michala... Moze po swietach sie dowiemy o Co chodzi...

Sorry ze pisze z klawiatury nie polskiej, ale mam nowego tableta I nie umiem jeszcze zmienic slownika... 

poniedziałek, 26 sierpnia 2019

O śmierci...

Mama umarła 06.08.19 a 14.08.19 miała pogrzeb. Jej ciało zostało skremowane i zamieszkało w grobie razem z jej rodzicami a moimi dziadkami.
Trochę rodziny i znajomych zebrało się na pogrzebie. Sam pogrzeb znosiłam ciężko zwłaszcza spotkania z niektórymi osobami z rodziny. Te wymuszone kondolencje podczas, że dobrze wiedziałam, że woleliby do mnie nie podchodzić.
Samą śmierć przeżyłam jako tako. Nie chciałam się w nią zagłębiać by nie wpaść znowu w depresję, a dopiero z niej wyszłam.
Poza tym jak się igra ze śmiercią, jak wielokrotnie chciało się już nie istnieć, to nie patrzy się na śmierć bliskiej osoby jak na coś strasznego. Ja nie rozumiem reakcji zdrowych osób, że to coś strasznego, nieodwracalnego itp. oni zapewne nie rozumieją mojego punktu widzenia.

Dla mnie śmierć jest piękna. Jest możliwością do przejścia do niepowtarzalnego, prawdziwego świata, i niecierpienia po wszeczasy...
Żyjemy tutaj w czyścu za Adama i Ewę, za to że zgrzeszyli. Jesteśmy na tym świecie by spełnić swoją misję, dla jednych misją jest pomaganie bezdomnym osobom dla innych opieką nad bezpańskimi kotami dla innych zupełnie coś innego. Jesteśmy tu po coś, po to by dać siebie innym. Popełniać błędy i naprawiać je... By potem w Raju móc zasłużyć na wieczne wytchnienie i wieczne szczęście. W tym pseudo życiu jesteśmy chwilę, tam będziemy żyć wiecznie...

Po co mam się zadręczać tym, że matka trafiła do lepszego świata? Oczywiście trochę mi przykro, że nie przyjdę już do niej na herbatkę, że jej nie przytulę...
Ona była mi jakby pierwszym dzieckiem, przez kilka lat ja jej byłam rodzicem, szkoda że akurat wtedy gdy najbardziej kogoś potrzebowałam, no ale cóż była bardzo chora... Przez to miałam z nią bardzo zimne relację i żadnego wsparcia ale sobie poradziłam, niektórzy mi pomogli....

Jej rola w tym życiu się skończyła, teraz wiecznie wypoczywa, a dla nas Raj jeszcze się nie otworzył. Teraz muszę załatwiać sprawy związane z nieprzejęciem długów po niej itp.
Dobrze że są ludzie, którzy mnie wspierają i pomagają. Samą nie potrafiłabym przejść przez ten czyściec...

sobota, 3 sierpnia 2019

Eutanazja

Moja matka jest umierającą, niknie w oczach. To straszne widzieć jak cierpi.
Ma nowotwór z przerzutami na cały organizm. Ma wodobrzusze, wygląda jakby była w 9 miesiącu ciąży. Ma założony cewnik ale co z tego jak ma nabrzmiałe nogi i dosłownie przez stopy wychodzi jej mocz. Dostaje morfinę, kroplówki i leki, jest w szpitalu na oddziale chorób wewnętrznych.
Każdego dnia gaśnie w oczach, nie jest w stanie sama wstać z łóżka, nie jest w stanie nic jeść bo wymiotuje. Wygląda jak moja babcia przed śmiercią...

Czasami się zastanawiam czemu nie ma zezwolenia na eutanazję dla takich ludzi, którzy widać że okropnie się męczą, a zostało im kilka tygodni życia. Nie mówię tu o osobach np. z depresją, którzy chcą się zabić bo nie radzą w sobie w życiu. Sama miałam próby samobójcze, ale przekonałam się, że dobrze dobrane leki, psychoterapia i przyjaciele, potrafią zdziałać cuda, mimo że na początku brania leków czy w stanie kryzysu wcale się tego nie widzi..

Wracając do eutanazji. Mówi się, że tylko Bóg, może odebrać komuś życie, ale czemu pozwala by ludzie tak cierpieli przez tygodnie czy miesiące. Jeżeli Bóg nie może nic na to poradzić, to powinni zalegalizować eutanazję i tylko dla tych co są przed śmiercią i wyrażają na to zgodę, w innym przypadku byłoby to bezprawne.

poniedziałek, 17 czerwca 2019

Za słaby buntownik

Długo nie pisałam. Wstyd mi było napisać, że mnie wyjebali z pracy zwłaszcza, że czytają ten blog niepowołane osoby, którzy udupili mnie i moją rodzinę...

Zastanawiam się nad zmianą adresu bloga...

Wyszłam z oddziału dziennego w lekkiej /umiarkowanej depresji by wrócić do pracy. Psycholog i lekarz mi radzili, żeby jeszcze zostać... Wyszłam bo bałam się że stracę pracę w archiwum, którą tak kochałam. Gdy wyszłam pracowałam równe tydzień i mnie wyjebali na zbity pysk. Załamałam się i znów trafiłam na Gawrę. Znów mi się depresja pogorszyła. Wiem dobrze, że wypieprzyli mnie bo w ciągu prawie półtora roku drugi raz byłam w psychiatryku. Oczywiście argumenty podali inne wyssane z palca w pewnym sensie bo w pracy chronionej nie mogli argumentować że za hospitalizację...
Koleżanka z pracy której ufałam, którą pocieszałam tak mnie załatwiła...

Chciałam się odwoływać do sądu pracy, bo myślałam, że osoby z orzeczeniem nie mogą wywalić. Jednak taki doradca mi powiedział, że owszem nie mogą jak ktoś ma stopień znaczny. Ja mam umiarkowany...
Starałam się zapomnieć o tej sprawie, poddałam się, czułam się bezradna, poniżona i źle i niesprawiedliwie potraktowana...
I zaledwie kilka dni zostało czasu do możliwości odwoływania i mnie olśniło. Byłam w stanie hipomanii i czułam, że mogę wszystko... Zaczęłam grzebać w internecie i dogrzebałam się. Okazało się, że mogę odwoływać się jako o dyskryminację w dodatku osoby z niepełnosprawnością...
Mąż wysłał pozew ostatniego dnia  możliwego...

A teraz siedzę w depresji i chce mi się płakać... Co ja zrobiłam... Ja, której nic w życiu nie wychodzi chcę się sądzić z wielką ogólnopolską firmą...
Oni sobie wezmą super prawnika a ja nie mam nic nawet świadków...
Moi znajomi z pracy nie pomogą bo jak się dowie szefowa to na pewno znajdzie pomysł by ich zwolnić..
Mogłabym kogoś z oddziału dziennego, ale kogo? Z nikim nie jestem zaprzyjaźniona, wydaje mi się, że odstaję od reszty i wszyscy mają mnie gdzieś....

Gdybym znów dostała hipomanii na czas sądu to by mi nie uwierzyli, że jestem w depresji. Nie wiem jak sobie poradzę sama w sądzie, nawet męża tam nie wpuszczą bo sprawa niby jego nie dotyczy, chyba że mogłabym go dać jako świadka?! Ale czy uwierzą komuś tak mi bliskiemu jak on?

Mogłabym spróbować pójść do darmowego prawnika. Szkoda, że nie mam z K. kontaktu jego ciotka była by doskonała...
A taki darmowy to nie wiem czy byłby w stanie mnie reprezentować w sądzie...

A samą to mnie tak zgnoją, że zapadnę się w wielką depresję znając siebie...

Mam 31 lat w swoim życiu byłam już na wielu sprawach w sądzie i żadna nie przyniosła czegoś dobrego dla mnie, więc po co się pchałam skoro i tak tylko jeszcze gorzej się poczuję...

czwartek, 2 maja 2019

Dobrze już

Doszłam do siebie, teraz zamierzam na dniach wrócić do pracy. Do moich pracowniczych znajomych, co mi dobrze życzą i tych pozostałych, czuję się na siłach by się z nimi zmierzyć. Słyszałam też, że banda złoczyńców się rozpadła i już nie gadają ze sobą, dla mnie lepiej i nie dokuczają innym...

W pracy mam grupkę przyjaciół co czekają na mnie, mam nadzieję że szefowa nie przeniesie mnie w inne miejsce. Chciałabym dalej tam pracować, wśród ludzi których znam, niektórzy są jacy są ale znam ich wiem na co mogą sobie pozwolić. Poza tym nikt nie jest idealny, każdy zachowuje się tak a nie inaczej przez sytuacje jakich doświadczył...

Na oddziale poznałam osoby, które zmieniły bardzo w moim życiu. Zaprzyjaźniłam się z ludźmi z osobowościami niemalże identycznymi jak moje... Młoda jest osobą, która uwielbia zwracać na siebie uwagę tak jak ja. Do tej pory nie spotkałam w swoim życiu osoby, która tak by zwracała na siebie uwagę, tak jak ja, a Młoda zwraca na siebie uwagę jeszcze bardziej...
K. tak jak ja ma bordera i zachowuje się tak jak ja... Ta niesamowita impulsywna więź między nami, którą mają osoby z pogranicza... Jak tylko się poznaliśmy, staliśmy się nierozłącznymi przyjaciółmi, po prostu z dnia na dzień... Ta intensywność wzajemnych uczuć przyjacielskich między nami. Już niemal od razu od zapoznania ciagle untensywnie piszemy do siebie i dzwonimy, wręcz impulsywnie. Przy tym zaburzeniu jest jeden haczyk... Intensywne relacje z ludźmi ale intensywne też oddalenia... I teraz nadszedł ten czas, że K. przestał się odzywać, co doskonale rozumiem, tak mają ludzie z borderline, zwłaszcza gdy mają doła. Ja to rozumiem, też tak muewam, ale jak rasowa borderka, czuję się odtrącona. Ja wiem, ze on tak ma przez zaburzenie i ja też to co teraz czuję też jest przez zaburzenie. Najpierw intensywność uczuć, potem pustka, a potem znów intensywność. Wmawiam sobie, że nie zrobiłam nic złego, doskonale wiem jak ludzie się zachowują przy tej przypadłości i muszę poczekać...
Także intensywnie kocham tych nowych przyjaciół i najchętniej spędzałabym z nimi każdą chwilę, ale wiadomo, mąż i dzieci...

piątek, 26 kwietnia 2019

Co u mnie?

Dużo jak zawsze.

Robiłam urodziny razem z przyjaciółką z pracy.
Było mega dużo ludzi, około 13. Była moja paczka z pracy, paczka ze szpitala  i pojedyńcze osoby. Najpierw wyżerka tortów i łakoci a potem impreza w knajpie. Z dziewczynami śpiewałyśmy karaoke. Oczywiście Coma oraz Brathanki. Jak śpiewałyśmy "W kinie w Lublinie" to publiczność śpiewała tańczyła i biła nam brawo. Poczułam się przez 5 minut jak gwiazda. Nawet nie bałam się stać na scenie i patrzeć jak publiczność patrzy na nas.

Jak jest coś pozytywnego to potem zaraz zdarza się coś negatywnego. Równowaga musi być.

Byliśmy w sądzie, ponieważ szkoła uznała, że jako że jesteśmy chorzy to niby zagrazamy dzieciom. Co z tego, że się leczymy, że regularnie chodzimy do lekarzy i na terapię, co z tego, że nigdy krzywdy dzieciom nie zrobiliśmy, co z tego, że nie chlamy i nie narkotyzujemy się, co z tego, że Michał od 10 lat ma remisję a ja że mimo, że czasem mam załamania to daję radę. Co z tego, że są rodziny gdzie chlają i ćpają przy dzieciach i nikt nie zareaguje. To my jesteśmy według służb patologią i zasługujemy na kuratora.
Jesteśmy psychiczni i co?  To że od kilkunastu lat regularnie bierzemy leki, jesteśmy w stałym kontakcie z lekarzami i w razie gorszego samopoczucia zgłaszamy się wcześniej i lekarz zawsze modyfikuje leki albo wysyła na dzienny oddział, to się nie liczy? Brak zaufania ze strony Państwa, nie znając w ogóle nas i bez chęci pogadania szczerze i porozmawiania... Tylko od razu kontrola, że będzie przychodził ktoś kto będzie patrzył czy leki bierzemy i czy się leczymy. Ludzie jakbyśmy nie brali to zaraz byśmy poszli do całodobowego, co prawda zdarzały się akcję, że byliśmy w takim szpitalu ale to dlatego, że leki po jakimś czasie przestawały działać, dlatego szliśmy dobrowolnie i wychodziliśmy szybko do dzieci po modyfikacji leczenia. Nigdy nie zaniedbaliśmy sprawy, nie zaniedbaliśmy zdrowia naszego i dzieci. Kochamy dzieci jak najmocniej. Ok jesteśmy trochę specyficzni nie da się całkowicie normalnie zachowywać gdy jest się chorym ale nigdy nie zagrażało to dzieciom.
Weźcie zajmijcie się ludźmi z rodzin alkoholicznych czy narkotycznych, a nie od osób które starają się jak tylko mogą by w miare przeciwności normalnie żyć!

czwartek, 21 marca 2019

Oddział Dzienny a Całodobowy

Pewnie różnice wydają Wam się oczywiste, ale postanowiłam o tym napisać.

Na dziennym oddziale szpitala psychiatrycznego są ludzie mniej chorzy. Mnie niedawno przyjęli, byłam w dosyć kiepskim stanie, ale nie próbowałam się zabić, nie kaleczyłam się, chociaż miałabym na to ochotę. Gdybym próbowała się zabić lub kaleczyła swoje ciało odesłali mnie do typowego psychiatryka na oddział zamknięty.
Podobnie na dziennych nie ma osób z ostrą psychozą, katatonią, osób w trybie maniakalnym - tych ostrych przypadków itp.

Na oddziale dziennym leczeniejest głównie nastawione na urozmaiconą psychoterapię. Tu gdzie jestem psychoterapia jest dostosowana indywidualnie pod względem choroby pacjenta. Ja wychodzę że stanu depresji i mam ustawioną terapię pod tym kątem. Mam np Psychoedukację na temat depresji, czyli o poznaniu szczegółów choroby, rozpoznawania symptomów nawrotu choroby, czynnikach, które mogą wywołać depresję, jak sobie radzić w sytuacjach kryzysowych itp; chodzę na Trening Twórczości, gdzie jest bardzo dużo śmiechu, ale na tych zajęciach musimy wytężyć umysł, skupić się na swoim zadaniu. Często na tym treningu zmagamy się z abstrakcyjnym myśleniem, wyobrażaniem sobie czegoś dziwnego, pisaniem czy rysowaniem o tym. Jest to czasami trudne, ale interesujące, zabawne i na tych zajęciach niemal za każdym razem wybuchamy śmiechem!
Chodzę też na Terapię Zajęciową, niezbyt to lubię, ale kolorowanie antystresowych kolorowanek, pomaga mi się skupić i zapomnieć na chwilę o problemach.
Są jeszcze zajęcia Terapii Poznawczo-behawioralnej, w moim przypadku skierowanym na depresję, jest też Trening Relaksacyjny, Muzykoterapia, której nie lubię bo jest włączana muzyka klasyczna, która mnie denerwuje i wtedy na tej terapii po prostu włączam sobie na słuchawkach swoją muzykę, albo idę grać ze znajomymi w chińczyka...., jest jeszcze Integracja, na której wspólnie jednoczymy się w grupie, jest tzw bajkoterapia, na którą czasem chodzę, gdy nie mam swoich zajęć. Tam terapeutka czyta krótkie przypowieści, głównie chińskie, a my musimy znaleźć ukryte znaczenie tej przypowieści. I inne zajęcia, których nie mam w swojej rozpisce.
Mam mieć jeszcze psychoterapię indywidualną z psychologiem, bo póki co moja psycholog jest chora. Gdy właśnie nie ma jakiś zajęć, bo np ktoś z terapeutów jest chory to chodzimy na równoległe zajęcia albo z ludźmi w podobnym wieku gram w chińczyka.
Na oddziale dziennym, nie wszyscy mają zlecone leki, na całodobowym chyba każdy. Leki są wydawane pacjentom rano i przed wyjściem do domu, zależy jak kto bierze. Jeżeli dany pacjent bierze leki na noc to dostaje receptę, podobnie jest na weekend dawana recepta na wszystkie leki.
Na oddziale dziennym przychodzi się rano i wychodzi po południu. W między czasie są przerwy na których większość osób pali papierosy, no i jest obiad.
W letnie dni niektóre zajęcia odbywają się na dworzu, czasem zamiast zajęć jest urządzany grill, są też spotkania świąteczne, bal przebierańców itp.
Codziennie o ile jest tego dnia prowadzący lekarz, można w każdej chwili bez przeszkód z nim porozmawiać podobnie z psychologiem.
Na takim oddziale czuję się świetnie, jestem wśród swoich, nikt nikomu nie ubliża bo każdy jest z podobną przypadłością, każdy pewnie w normalnej rzeczywistości spotkał się pewnie z chamstwem, nietolerancją i wrogością ze strony tych "normalnych" tu każdy każdego lubi, akceptuje itp. Kolejny raz się przekonałam, że zdecydowanie wolę towarzystwo osób chorych psychicznie, niż zdrowych. Uwielbiam to miejsce, choć wydaję mi się, że już doszłam do siebie i mogłabym pracować, to jednak jestem tu dalej by się wzmocnić i nabrać siły psychiczniej i obojętności na wrogo nastawionych do mnie ludzi, by móc wrócić do pracy tam gdzie pracowałam...

Jeśli chodzi o szpital całodobowy to są spore różnice. Tam jesteś zamknięty ileś miesięcy, czasem dostajesz przepustkę by pójść na weekend do domu czy na teren szpitala z rodziną. Tam terapia skupia się na braniu leków, oraz na innej rzeczywistości. Jesteś zamknięty w wariatkowie, zaczynasz zapominać o normalnym świecie, realny świat wydaje Ci się miejscem w szpitalu, zapominasz o tym co jest złe na zewnątrz, jesteś tutaj i tu czujesz się najbezpieczniej na świecie, przynajmniej Z mojej perspektywy tak było. Czujesz się kochany i ważny dla osób, w końcu Cię odwiedzają!
Gdy masz lęki zaraz dostaniesz pigułkę i uciekniesz w sen. W każdej chwili możesz porozmawiać o wszystkim z lekarzem, on Ci pomoże, jest jakby bogiem, jest dla Ciebie, on jest specjalnie by Ci pomóc.
Są śniadania, obiady i kolacje, niezbyt smaczne ale co z tego skoro najbliżsi Ci coś smacznego kupią.
Ogólnie jest bardzo spokojnie, czasem zdarzy się, że ktoś ma psychozę i się bardzo dziwnie zachowuje, ale to są pojedyńcze osoby. Jeśli ktoś zaczyna być agresywny to go zamykają do izolatki i jest spokój. Ale to są jednostki, czasem, ktoś coś mówi do siebie, albo myśli że jest Maryją, ale czy na dworzu nie spotyka się takich ludzi?!
Mocno chorzy ciągle śpią, inni starają się zapełnić czas. Najlepiej się spędza go na papierosie, wtedy się najwięcej rozmawia z ludźmi, można też na palarni włączać innym swoją muzykę czy oglądać z innymi teledyski.
Jest nudno, ale jest telewizor, można skupić się na książce, w niektórych szpitalach zdarzają się gry planszowe czy karty ale już coraz rzadziej... Czasem jest terapia zajęciowa ale to jedyna terapia w takim miejscu, czasem się ma psychologa.
Jeśli w końcu wyjdziesz to ciezko Ci jest przystosować się do normalnego życia, w końcu tam było tak bezpiecznie, a tu znów miliony spraw do załatwienia, problemy, praca itp. ale już lepiej się czujesz i idziesz do przodu!

poniedziałek, 18 marca 2019

Gawra

Od tygodnia jestem w psychiatryku na oddziale dziennym. Załamały dwie sytuacje. Najpierw sąd, bo szkoła zgłosiła nas do sądu w sprawie kuratora. Bo co bo chorzy jesteśmy? Bo mamy problemy z synkiem? Mamy problemy, ale nie zaniedbujemy tego, ma zdiagnozowaną depresję, dostaje na to leki, podejrzewają u niego zespół Aspergera. Oby nie... No ale nie olewamy tego, chodzimy z nim na diagnozę i do różnych specjalistów. Teraz od miesiąca jest w domu bo zwichnął nogę i chodzić nie może i siedzi w domu, zapisujemy go do ortopedy. Mamy obecnie problem z wszami i Sara też siedzi w domu. Co kilka dni wszystkich, siebie też odwszawiam różnymi preparatami, ale mało to daje, zacznę to robić codziennie... Nienawidzę tego cholerstwa ale jak trzeba to trzeba...
I ta sytuacja z kuratorem mnie przerazila, bardzo bałam się, że nam dzieci zabiorą. Ale jestem dobrej myśli. Jeśli dadzą kuratora to on może z pół roku będzie przychodził a potem można wnieść pismo o to by już nie nachodził.
W ten weekend pierwszy raz od tygodni wstałam na nogi. Więc znów zabieram się na generalne sprzątanie i wyrzucanie zbędnych rzeczy....

Jak byłam już w depresji ale jeszcze dałam radę pracować to pogrążyło mnie parę osób z pracy. Tak na mnie naskakiwali, wyzywając od najgorszych, z najgorszymi przekleństwami, trafiając w najczulsze punkty, tam mnie zgnoili, że nie dałam rady pracować. Jeszcze przed tymi mega ostrymi smsami, sytuacja w pracy stawała się coraz bardziej nieznośna. Nastała strasznie drętwa atmosfera między mną a kolegą z pracy, na którym mi kiedyś zależało i go bardzo lubiłam, potem jego znajomi zaczęli się do mnie przypiepszać, bo on powiedział im co zaszło między nami. Wyśmiewali się że mnie itp. ja też powiedziałam swoim znajomym, żałuję że powiedziałam jednej osobie bo ona wszystko szefowej powiedziała i się zaczęło. W całą sytuację było zamieszanych pół zespołu, powstała afera i szefowa prawie wszystkich z tych osób wzięła po kolei na rozmowę... Potem już szefowa zaczęła mnie gorzej traktować, przypiepszała się do mnie o cokolwiek... Ja nie radząc sobie z tym zaczęłam coraz częściej pić i brać duże dawki leków uspokajających i nasennych, zaczęłam chodzić na zwolnienia lekarskie i coraz bardziej byłam załamana, zwłaszcza po tych wulgarnych smsach, które potem otrzymałam. W końcu mąż i kilka znajomych powiedzieli mi że koniec! Że mam iść na długie zwolnienie lekarskie i iść na oddział dzienny. Tak też się stało i jestem dopiero tydzień, a od 2 dni stanęłam na nogi.... Pewnie zmiana środowiska mi pomogła ale i leki które od jakiegoś czasu, jeszcze przed szpitalem zostały mi zwiększone...

Czy wrócę tam do pracy? Nie wiem. Jeśli będę w pełni sił by dać radę być obojętna na tych idiotów i ich zaczepki i jak sytuacja w pracy się oczyści i jeśli szefowa nie przerzuci mnie do innego działu to może wrócę. Zobaczymy, na razie staram się nie myśleć o pracy i skupić się na terapii...

środa, 6 lutego 2019

Ponury dzień

Dziś szefowa mnie opierdoliła za to, że nie przyszłam wczoraj do pracy. Wczoraj obudziłam się o 9 rano, ponieważ w nocy próbowaliśmy się zbliżyć z mężem ale po raz kolejny nam nie wyszło...
Wczoraj o 9 napisałam do szefowej  że dopiero się obudziłam i że w takiej sytuacji proszę o urlop na żądanie. Nic mi nie odpisała, ona zwykle nie odpisuje. I jak dziś przyszłam to mnie mocno opierdoliła, że urlop na żądanie można do godziny 8 zgłaszać i za takie coś mogłaby mnie zwolnić z pracy za nie pojawienie się w pracy... Opierdoliła mnie też za liczne spóźnianie się, wiem należało mi się, muszę wcześniej wstawać do pracy...
A potem zleciła mi w huj roboty ale to już pod koniec pracy, więc jutro dokończę, ale tyle roboty to ja nigdy jeszcze nie miałam w pracy. Uznałam, że to w ramach kary za to, że nie przyszłam wczoraj. Ale mówiła też, że tym sposobem mam się wdrażać bo niedługo pewnie dostanę swój oddział bo na razie jestem jakby od wszystkiego, raz pomagam tej osobie, raz innej, raz zastępuję kogoś bo danej osoby nie ma a dodatkowo wpisuję kadry do exela. Dziś jeszcze zastepowalam jedną osobę która miała straszny sajgon w oddziale i ja muszę to wszystko jak należy uporządkować....
Ciężki dzień w dodatku poczułam się samotna w pracy. Większość ludzi mnie w pracy lubi co uważam za mój osobisty sukces, są osoby które bez problemu mi w czymś pomogą jak np nie mogę jakiegoś dokumentu znaleźć , ale nie mam takiej jednej bliskiej osoby, z którą mogłabym pogadać w razie psychicznego kryzysu... Jest jedną dziewczyna która też choruje na depresję, może udałoby mi się zbliżyć do niej i spróbować zaprzyjaźnić. Jest jeszcze K. z którym spędzam przerwy, ale nie udaje mi się tak dobrze z nim rozmawiać, zresztą się z niego nabijają, boję się że jak za bardzo się z nim będę zadawać to będą też po mnie jeździć...

niedziela, 3 lutego 2019

Stany

Czasami mam tak, że nie jestem w stanie głupich leków wziąć, choć wiem że wtedy wstanę być może na nogi tego dnia jak je wezmę. Tak więc leżę w łóżku i czekam aż Michał wróci i da mi leki.

Zwykle bez większego problemu wstaję, a czasami mam jak teraz.
Czuję bezsens wszystkiego, wielką niemoc, brak siły zmęczenie pracą, dziećmi, codziennością, porażką, że jestem beznadziejna....

Teraz czekam, zaraz przyjdzie mąż, wróci z kościoła i pomoże mi stanąć na nogi. Cokolwiek nie zrobię on jest ze mną, jest moim opiekunem, jest moim Aniołem Stróżem...

Ja też się nim opiekuję, gdy on ma swoje stany, wspieram go, zachęcam do działania by np zrobił szkołę czy pracował....

Żyjemy dla siebie nawzajem i dla naszych dzieci. Bez męża i dzieci nie miałabym celu w życiu, nie miałabym po co żyć.... On ma pewnie podobnie...

poniedziałek, 14 stycznia 2019

D.

Mój Najlepszy Qmpel z pracy D. niedługo wylatuje za granicę na stałe. Dziś był przed ostatni raz w pracy. Ostatni raz będzie za miesiąc po długim urlopie by zrobić obiegówkę i domknąć inne rzeczy zwiazane z wypowiedzeniem umowy.

Będzie mi go brakować. Wiem, że ja idealizuję ludzi ale był mi bliski, jak przyjaciel...

Było między nami różnie, było tak że byliśmy sobie bardzo bliscy, były momenty kiedy w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy.   Jemu mogłam powiedzieć o swoich stanach psychiatrycznych. Jeszcze mam jedną czy dwie osoby w pracy co chorują podobnie i też może zrozumieją, ale z nimi nie gada się tak fajnie...

Michał akurat nie był o niego zazdrosny, ponieważ D. jest gejem
Nigdy nie miałam wśród znajomych geja.
Z tego co spostrzegłam to z takimi osobami rozmawia się inaczej niż z hetero facetami no i inaczej niż z dziewczynami, ale właśnie bardzo fajnie.

Jestem wdzięczna mu, że mnie wspierał w trudnych momentach, że mnie odwiedził w psychiatryku i że ze mną spędzał przerwy w pracy.

No to tyle, teraz będę musiała znaleźć sobie inną osobę do spędzania przerw razem. Ale D. nikt nie zastąpi.

czwartek, 3 stycznia 2019

Poważne Postanowienia

Nowy Rok się zaczął. Póki co bez większych zmian. Zmieniło się to, że przestałam palić. Od półtora miesiąca regularnie, codziennie paliłam ale wkurzało mnie to, nie sprawiało mi już jako takiej przyjemności jak dawniej gdy paliłam kiedy chciałam a kiedy nie chciałam nie paliłam.
Zresztą szkoda zdrowia i pieniędzy. Kasy mamy cholernie miało, a jeśli chodzi o zdrowie to mam niestety spore szanse na nowotwór w przyszłości, moja matka ma i został jej jeden rok, może max 2 życia..
Muszę te cholerne badania porobić, ale boję się ich...

No ale przestałam palić, organizm zaczął się regenerować. Prawdę mówiąc nie sądziłam, że będę po miesiącu czasu fizycznie uzależniona, jednak odczuwam głód, nie powiem, że silny, ale jednak. Pierwszego dnia czułam się jakbym była na kacu, a w sylwester nie piłam. I przespałam do 17...
W kolejnym dniu czyli wczoraj czułam się dobrze dopóki nie wróciłam z pracy do domu. Wszystko mnie w domu wkurzało i wszyscy, w koncu udało mi się zasnąć na chwilę i się lepiej poczułam.
Dziś ręce mi się trzęsły w pracy no i znowu czułam te ssanie w brzuch... Ale udało mi się o tym zapomnieć. Najgorzej było po pracy, gdy miałam wielkie spięcie i wielki stres związany z rodziną. Myślałam, że diabli wezmą moje poświęcenie i zaraz pójdę i sobie kupię bo nie mogę wytrzymać. Albo się pochlastam, ale nie miałam siły na kolejny ból a rany po ostatnim się jeszcze nie zagoiły, kolejna myśl, kupię piwo, ale gdzie bym je piła? Zresztą niedaleka droga z jednego uzależnienia do drugiego...
W koncu zakopałam się w kołdrę i czekałam aż mi przejdą destrukcyjne myśli, a rodzina musiała se radzić sama, ja nie byłam w tym czasie w stanie im pomóc...
W końcu się uspokoiłam a nawet udało mi się z synem trochę lekcji odrobić.

W tym miesiącu czyli w styczniu chcę skupić się na niepaleniu. Po kilku tygodniach powinno mi już to wejść w nawyk, by nie palić przy stresie i problemach. Muszę znaleźć sposób nie destrukcyjny na uczucie złości, bo do tej pory w życiu wspomagalam się przy niej papierosami, chlastaniem, darciem mordy, klapsami itp. Mam 30 lat muszę w końcu opanować umiejętność radzenia sobie ze złością, ze stresem, z napadami lęku...
W kolejnych miesiącach muszę podjąć walkę z natrectwami, zwłaszcza jednym, które utrudnia mi zycie. Chciałabym też schudnąć i lepiej się poczuć w swojej skórze.
Chciałabym by wreszcie ktos zabrał od nas Miśka...
I na razie tyle.
Chcę rozplanować by w każdym miesiącu została rozpracowana jedna rzecz plus kontynuowanie wcześniejszych starań.

W styczniu zajmuję się niepaleniem. Muszę też poznać techniki, które w ramach kryzysu pozwolą mi nie wracać do palenia...